Robert Korzeniowski
Czterokrotny mistrz olimpijski, trzykrotny mistrz świata i dwukrotny mistrz Europy. Człowiek historia chodziarstwa – najwyżej utytułowany polski olimpijczyk. Prywatnie miłośnik urody świata, podróżnik i aktywny człowiek ze wspaniałą historią.
PASJA: Robercie, jak opisałbyś swoje początki w sporcie – skąd pomysł na sport, co Cię motywowało do wyboru takiej ścieżki rozwoju?
Wiesz, dla mnie dzieciństwo lata siedemdziesiąte to era sportu podwórkowego. Spędzaliśmy mnóstwo czasu na zewnątrz, mnóstwo ruchu i radości z rzeczy prostych. To był też czas dawnych mediów – kontakt z wielkim sportem mieliśmy dzięki relacjom i audycjom radiowym. Świat wielkiego sportu wydawał nam się odległą, wspaniałą rzeczywistością, a ludzie zmagający się ze sobą w tym świecie byli dla nas niedostępnymi superbohaterami. Z zapartym tchem śledziliśmy zmagania gigantów. Przesiadywaliśmy przy odbiorniku towarzysząc w ten sposób naszym sportowcom w Monachium, Moskwie czy Montrealu. W okresie dzieciństwa nie miałem jakoś ściśle zdefiniowanych obszarów zainteresowań sportowych. Kibicowałem zawzięcie naszym siatkarzom, lekkoatletom, żużlowcom. Z wielkim zainteresowaniem śledziłem co roku wyścig pokoju – te wspaniałe zawody szczególnie przykuwały moją uwagę. Dużo emocji wywoływały też dyscypliny zimowe, na moim podwórku jedną z ulubionych zabaw były skoki z okrzykiem „Wojciech Fortuna”! Podsumowując jednym zdaniem – moje pierwsze kontakty z pasją to podwórko, koledzy i emocje relacji radiowych.
Czas nastoletni to dla mnie era kina. Oczywiście chłopięcym bohaterem tamtych czasów był niepodzielnie Bruce Lee. Pierwszych kilka filmów akcji zainspirowało mnie do rozpoczęcia przygody ze sportami walki. Zaczęło się od sekcji kung- fu, potem TKKF i judo. Gdy milicja zamknęła nasz klub zapisałem się do sekcji lekkiej atletyki – w sumie po to, by jakoś aktywnie przeczekać ten czas… Cóż – tak rozpocząłem mój pierwszy sezon chodowy – taki też był początek mojej kariery w wielkim sporcie. Początki pasji związanej ze sportem to dla mnie nie tylko radość z dobrych wyników i adrenalina rywalizacji, ale też podróże i ciekawość świata. Może to dziś zabrzmi śmiesznie, ale w latach osiemdziesiątych wyjazd do Lublina, Wrocławia, Poznania, Warszawy czy Gdańska to były wielkie rzeczy. Dzięki mojemu zaangażowaniu w sport ruszyłem z mojego rodzinnego Tarnobrzegu w świat – najpierw w Polskę, potem dalej. Pierwszą moją poważniejszą podróżą był wyjazd na zawody do Rumunii, nad Morze Czarne. Do dziś pamiętam trwającą trzy dni przejażdżkę Autosanem… To były wspaniałe, radosne czasy – początki mojej pasji i przygody ze sportem. Piękne wspomnienia.
INSPIRACJE: Robercie, wspomniałeś już nieco o inspiracjach – chciałbym, abyśmy nieco rozwinęli ten temat. Co stanowiło największe źródło inspiracji na Twojej ścieżce kariery? Skąd czerpałeś motywacje – czy byli to ludzie, książki, zdarzenia?
Muszę Ci powiedzieć, że moje inspiracje to kombinacja impulsów płynących z tych trzech obszarów, które wymieniłeś. Jako młody chłopak byłem wielkim fanem książek Juliusza Verne. Spytasz pewnie co to ma wspólnego ze sportem?… Ta literatura wzmogła we mnie głód przygody, odkrywania – nabrałem śmiałości do formułowania nowych marzeń i planów. Wielkie wrażenie zrobiła też na mnie książka Zenona Kosidowskiego „Gdy słońce było bogiem”. Te zakorzenione w XIX wieku opowieści o pasji odkrywania nieznanych kultur podsyciły moją fascynację światem. Miałem głód wrażeń związanych z doświadczaniem przygód. Jak wspomniałem moje inspiracje to kombinacja kilku czynników. Ważną rolę w tym splocie odgrywali ludzie, zwłaszcza ci, którzy kształtowali mój charakter na początku kariery. Dyscypliny i pracy nad sobą nauczył mnie mój pierwszy trener judo Jarosław Wolski – to były wspaniałe początki. Mieczysław Żarnowski – nauczyciel WF w liceum i trener odkrył we mnie talent lekkoatlety. To dzięki niemu stanąłem na starcie moich pierwszych zawodów w chodzie. Dojrzałym zawodnikiem stałem się pod okiem Krzysztofa Kiśla – dzięki niemu wspinałem się na kolejne poziomy sportowej kompetencji. Dużą rolę w moim sportowym życiu odegrał Aleksander Gryckiewicz – Białorusin, którego nazywaliśmy „szamanem”. Pracował ze mną jako fizjoterapeuta, ale nie tylko. Praca motywacyjna Aleksandra również nie była bez znaczenia w procesie budowania mojej osobowości sportowca. „Szaman” w trudnych momentach napięć kierował moimi myślami podsuwając mi książki i pomysły. Jego wsparcie dużo mi dało, zwłaszcza w Atlancie i Sydney.
OTOCZENIE: Robercie, jesteś dziś wzorcem i liderem dla szerokiej społeczności sportowców – czy możesz podzielić się z nami Twoimi refleksjami wynikającymi z tej roli? Jakimi cechami według Ciebie powinien charakteryzować się przywódca w świecie sportu – trener, kapitan drużyny, menager klubu – co według Ciebie jest ważne w takiej roli?
Moim zdaniem taka osoba powinna przede wszystkim mieć umiejętność i chęć słuchania innych. Poprzez swoją postawę lider powinien kreować atmosferę dialogu – ludzie powinni mieć świadomość jego dostępności, otwartości na przekaz. Wiedza i doświadczenie podwładnych, podopiecznych budują warsztat lidera, dobrze jest być mądrym ich mądrością. Wzajemny szacunek i dialog to podstawa zaufania. Z doświadczenia wiem, że w świecie sportu, jak i pewnie w innych środowiskach, nie można bać się sytuacji trudnych. Dobry lider powinien kryzysy traktować jako wyzwania. Chcemy też mieć przywódców ambitnych – takich, którzy wytyczają ambitne cele i nie obawiają się ryzyka porażki. W świecie sportu dbamy o standardy – dobry lider powinien wymagać od innych i od siebie. Sumienna i sprawiedliwa postawa wobec podopiecznych to cechy, które kojarzą mi się w najbardziej oczywisty sposób z obszarem standardów i etyki pracy.
DOŚWIADCZENIE: to pytanie może dość nietypowe: gdybyś mógł spotkać się z młodym i obiecującym lekkoatletą Robertem Korzeniowskim, jaki byłby Twój przekaz?
Co powiedziałbym Robertowi? Hmm. Właśnie zaczyna się najlepsza przygoda Twojego życia, więc bądź odważny i pracowity. Wyznacz ambitny cel i nie schodź z obranej do niego ścieżki choćby było bardzo trudno. Bądź wytrwały, a już wkrótce zobaczysz, że superbohaterowie z kreskówek nie dorastają Ci do pięt…
Robercie – w imieniu Czytelników i swoim dziękuję Ci bardzo za udzielenie wywiadu. Życzę mnóstwa fascynujących podróży, sukcesów i satysfakcji. Wszystkiego dobrego!
Dziękuję – wzajemnie!